Port przywitał nas gościnnie. Znaleźliśmy miejsce parkingowe przy pirsie przy którym była zacumowana nasz łódź "Dora". Na łodzi był mały nieporządek pozostawiony po ekipie która przed nami robiła remont jachtu. Naszym zadanie jest przywrócenie jej do stanu używalności. Jako że po 26 godzinach za kółkiem jesteśmy ekstremalnie zmęczeni to nic nam nie przeszkadza. Znajduję wolny kawałek koi i zanurzam się w odmęty swego śpiworka.
Rano, a właściwie w południe budzi mnie zaduch i nieprzyjemne zapachy które dopiero teraz zauważam. No nic pora wstać, otworzyć wszystkie bulaje i przewietrzyć łódkę.
Kiedy łódka się wietrzy udajemy się do pobliskiego centrum handlowego gdzie jak na Hiszpanię przystało nabywam, szynkę parmeńską, prawdziwe salami, kawałek serka śmierdziucha no i oczywiście kilka butelek "El Vazon" ( czytaj po polsku butelka wina, taniego ale dobrego - niecałe 2 euro).
Po królewskim śniadaniu i kliku wazonach zabieramy się do pracy. Czyszczenie koi, czyszczenie kajut, sanitariaty, pokład no i co tam jeszcze było do zrobienia.
Na te prace zeszło nam 4 dni. Oczywiście z pewnymi przerwami na kolejne wazony, zwiedzanie Barcelony, no i genialne jedzenie. Potem jeszcze zamontowanie i odpalenie sprężarki nurkowej, ale to już zajęło nam tylko pół dnia. Niby mieliśmy sobie troszkę tam popływać i zwiedzić okolicę od strony wody, ale jakoś nie starczyło czasu i chęci. Z kilku dni pływania zrobił się mały 2 godzinny rejsik, ale to i tak dobrze, że udało nam się wyjść z portu, bo i to było zagrożone.
Niestety od jutra przyjdzie nam się pożegnać z jachtem. Od rana przybywają Angole którzy czarterują ten jacht na następne 3 tyg. Nasza praca zrobiona. Jacht ślni. Co miał być dostarczone zostało dowieziono. Teraz czeka nas droga powrotna.
Nie spieszy nam się jakoś strasznie więc postanawiamy nie wybierać najprostszej i najkrótszej drogi. Czas zobaczyć Andorę ukrytą gdzieś na szczytach Pirenejów, ale to dopiero jutro.