Dziś już nie ma żartów. Wstajemy rano z mocnym postanowieniem zwiedzania. O 9 jesteśmy już po śniadaniu. Jak to zawsze bywa biednemu zawsze wiatr w oczy. Jak wczoraj była ładna pogoda to dzisiaj właśnie zaczęło lać. Chyba dogonił nas już monsun. Nic to. Bierzemy nasze wspaniale parasole które mamy od Kuala Lumpur i idziemy zwiedzać. W pierwszej kolejności odwiedzamy kilka kościołów które są na drodze do muzeum narodowego. Mamy nadzieje że po zwiedzeniu muzeum wypogodzi się. W pierwszym otwartym kościele napotykamy śmieszną rzecz. Przed wejściem są powieszone plastikowe pokrowce na parasole co by nie moczyć podłogi. Fajna sprawa, tylko jak to się ma do tych wszystkich plakatów o ochronie środowiska? Docieramy wreszcie do muzeum. tu też mają pokrowce na parasolki. Po wejściu dostajemy audio przewodniki i ruszamy na zgłębianie historii wyspy. Wystawa jest w pełni multimedialna. Głos przewodnika prowadzi po kolejnych salach i opowiada ciekawe historie. Często też synchronizuje się z wyświetlanymi filmami na monitorach koło których przechodzimy. Zastanawiam się tylko kiedy w naszym kraju doczekamy się takich wystaw gdzie człowiek naprawdę z przyjemnością idzie zwiedzać i spędza w muzeum ponad 2 godziny. Po zglebieniu historii Singapuru zwiedzamy pobliski park i znajdujący się w nim batle box, czyli brytyjski bunkier z którego Anglicy prowadzili obronę miasta przed Japończykami w 1942 r. Po parku przyszła kolej na parlament i dzielnicę biznesową. Idąc tam napotykamy na malutkie muzeum straży pożarnej. Wejście jest darmowe więc postanawiamy je zobaczyć. Wystawa pełna jest pamiątek z dawnych czasów, oraz prezentująca najnowszy sprzęt. Po zabawie w strażaków idziemy dalej. Docieramy do parlamentu gdzie wchodzimy zwiedzić centrum informacyjne. Oglądamy fotki i ruszamy dalej. Zaraz po drugiej stronie rzeki zaczyna się dzielnica biznesowa. Wszędzie pełno wieżowców ze szkła i stali. W tej scenerii znajdujemy tablicę upamiętniająca pobyt pisarza Józefa Konrada Korzeniowskiego w tym mieście. Tablica została odsłonięta w 2004 r. przez naszego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Na powrocie zahaczamy jeszcze o targ owoców gdzie postanawiamy spróbować duriana. Durian to taki dziwny owoc, o bardzo intensywnym i specyficznym zapachu. Niektórzy twierdzą że po prostu śmierdzi. Wiele o nim słyszeliśmy, że podobno dobry i że jak się spróbuje to potem już pachnie jak owoc a nie coś obrzydliwego. Kupujemy jednego z Pawłem na spółkę co by popróbować. Na pierwszy ogień idę ja. Po rozgryzieniu miękkiej skórki w środku znajduje się budyniowata maź o smaku zbliżonym do czosnku. Mnie osobiście zrobiło się niedobrze i na tym jednym kęsie poprzestałem. Paweł się troszkę śmiał ale zaraz i na niego przyszła kolej. Jemu też nie podszedł ten owoc i teraz ja się z niego śmiałem jak zmieniał kolory powstrzymując wymioty. Po tym akcencie wracamy do hostelu zjeść coś na zmianę smaku.