Po wyjściu z autobusu szybko znajduje się mnóstwo osób które chcą nam pomóc. Zaraz się zjawia stado taksówkarzy, pomocników w znalezieniu noclegu i wszelkiego rodzaju inne podejrzane osobniki które chcą zarobić na turystach. My nie wzruszenie opędzamy się od nich. Postanawiamy zakupić już teraz bilety powrotne do Yangun, bo pewnie i tu dworzec jest daleko od miasta. Po zakupie biletów zauważamy tego samego szwajcara z którym braliśmy jedną taksówkę w Yangun. On jechał autobusem innej firmy ale znowu się spotykamy. Za chwilę podchodzi do nas starsze małżeństwo Słoweńców. Uzbrojeni w sporą ludzką siłę zaczynamy targi w sprawie dostania się do miasta, pod wskazany przez nas adres hotelu. Po chwili grymaszenia staje stawka 1000 kyatów od osoby i ruszamy. Tak jak przypuszczaliśmy dworzec autobusowy był sporo pod miastem. Droga do hotelu zajęła nam prawie 40 min. Po dotarciu do hoteliku i wykąpaniu się przyszedł czas na zwiedzanie. Rozstając się z naszym kierowcą wstępnie umówiliśmy się na 10.30 że podjedzie pod hotel to porozmawiamy o dalszym dniu. Kierowca stawił się razem z anglojęzycznym przewodnikiem. Po długich targowaniach, odchodzeniu od samochodu i łapaniu nas po drodze umawiamy się na kwotę 20$ za całodzienne oprowadzanie wraz z transportem. Wybieramy trasę podmiejską bo miasto zwiedzimy sobie jutro sami. Na początek jesteśmy wiezieni do świątyni złotego Buddy. Posąg ma ponad sto lat. Pierwotnie był zrobiony z kamienia, ale przez lata w skutek składania na niego darów z złotych papierków stał się złoty. Na zdjęciach widać jak przez kolejne lata posąg pęcznieje i jest pokryty coraz to większą ilością złota. Mamy sporo szczęścia bo dzięki naszemu przewodnikowi mamy możliwość podejścia do samego posągu. Robimy sobie fotki, oraz fotki ludziom przyklejającym kolejne złote papierki. Jeden z mężczyzn wręcza mi taki złoty papierek i na migi tłumaczy żebym sobie przykleił. Fajna zabawa. Papierki są zrobione z czystego złota, ale są bardzo cienkie, więc pod nie umiejętnymi palcami się rozpadają. Troszkę się muszę nagimnastykować żeby złoto się przykleiło do posągu, oraz żeby pozbyć się go ze swoich palców. Następnie zwiedzamy jeszcze świątynię i ruszamy dalej za miasto. Zwiedzamy kolejne stupy, robimy sobie zdjęcia, oraz z siedzenia naszej Mazdy podpatrujemy życie lokalnej ludności w ich codziennych pracach. Po około godzinie od ostatniego przystanku i po przejechaniu rzeki stajemy u pod nurza wzgórza na którym znajduje się mnóstwo świątyń. Na szczyt prowadzą strome schody. Nikt nie powiedział że zwiedzanie to lekka sprawa. Ruszamy na szczy. Po drodze wyczerpują nam się baterie w aparacie. Na szczęście to zwykłe paluszki więc na szczycie zakupujemy nowe. Robimy sesje zdjęciową okolicy i ruszamy w drogę na dół. Pakujemy się znowu do naszej cudownej Mazdy i jedziemy. Powoli robimy się głodni a i nasz przewodnik coraz częściej się o to nas pyta. Pewnie też by już coś zjadł. W końcu ulegamy. Zostajemy zawiezieni do domu jego znajomego którego to żona i córka przyrządza nam jedzenie. Nie jest to restauracja, po prostu zwykła chata na wiosce w której podano nam jedzenie. Nie było to nic wykwintnego, bo kurczak, troszkę ryżu i jakieś warzywa, ale za to zrobione w domowych warunkach. Sami na pewno nie zjedli byśmy w takim miejscu. Po obiadku ruszamy dalej. Po chwili kończy się asfalt a droga zamienia się w piaszczysty dukt. Co i rusz przystajemy i jesteśmy oprowadzani po kolejnych, stupach, albo ruinach świątyń. Na koniec trafiamy przed pałac jednej z królowych. Jak mówi przewodnik teraz musimy troszkę poczekać do 15.30. Okazuje się że do 15.30 są pobierane od turystów opłaty w wysokości 10$ od osoby. Po tej godzinie strażnik zamyka bramę i idzie do domu. My zostajemy wprowadzeni tylną bramą która jest otwarta na oścież. Pałac okazuje się być małymi ruinami które można swobodnie zwiedzać. Po pałacu czas na jeszcze jedną świątynkę nieopodal. Po wyjściu ze świątyni widzimy jak dzieciaki zbierają z drzewa bawełnę. Do tej pory myślałem że bawełna rośnie na krzakach. Okazało się że występuje też w postaci drzewa. Po drodze widzimy też wioskę w której kobiety przędą bawełnę. Oczywiście robimy fotki. Kolejny punkt programu to stary most. Jak się okazuje jest to najdłuższy na świecie most z drewna tekowego. Po moście zwiedzamy jeszcze klasztor z 18 wieku który też jest zrobiony z drewna tekowego. Po tym wszystkim mamy już dość zwiedzania. W jeden dzień zwiedziliśmy cała okolicę i najważniejsze i najdalej oddalone od naszego hotelu zabytki. Na jutro został jeszcze tylko pałac królewski który widać z naszych okien i wieża zegarowa znajdująca się też nieopodal. Wracamy do hotelu. Wieczorkiem skoczymy jeszcze na wieczorny spacerek i zwiedzanie miasta i spróbujemy skorzystać z internetu. Niestety nie jest to proste bo dużo stron jest po blokowanych.