Zjadamy śniadanko na ulicy i udajemy się na zwiedzanie. Przed jedną ze świątyń spotykamy Taja który pomaga nam w odnalezieniu się w mieście. Okazuje się że dziś jest Budda Day i do niektórych miejsc jest wstęp gratis i tego dnia całodzienna jazda tuk tukiem po mieście będzie nas kosztowała 20 batów (1$ = 35 batów). bierzemy tuk tuka i jedziemy do wielkiego stojącego Buddy. Robimy sobie fotki i następnie trafiamy do miejsca gdzie medytują mnisi. Jeden starszy mnich medytuje za szybą. Na początku myśleliśmy że to figura woskowa ale to był żywy człowiek. Siedział z w absolutnym bezruchu z nogami splecionymi w kwiat lotosu. Naprawdę niesamowity widok. Obserwowałem go przez dłuższą chwilę i nie zaobserwowałem najmniejszego śladu poruszenia. Wracamy do naszego kierowcy i udajemy się na chwilę do informacji turystycznej. Potem się okazało że jest to państwowa organizacja turystyczna która sprzedaje wycieczki i bilety. Na początku wydawało się że mają konkurencyjne ceny ale potem się okazało że są bardzo drodzy. Dowiadujemy się czemu tu przyjechaliśmy. Kierowca który przywozi turystów niezależnie czy coś kupią czy nie dostaje kupon na paliwo. Po "informacji" turystycznej jedziemy odwiedzić Lucky Buddę. W świątyni jest tylko jedna osoba. Okazuje się że to nauczyciel z pobliskiej szkoły. Opowiada nam o świątyni i wyjaśnia znaczenie lokalnych obrzędów. Robimy sobie obowiązkowe fotki i ruszamy dalej. Musimy jeszcze tylko odwiedzić sklep z ciuchami żeby nasz kierowca otrzymał kolejny kupon na paliwo. Potem udajemy się do kompleksu świątyń. Tam robimy sobie sesje zdjęciową. Z Pawłem jesteśmy pełni podziwu w jaki sposób Tajowie opiekują się swoimi zabytkami. Do tej pory świątynie były mocno zaniedbane i a ich otoczenie dalekie od porządku. Tu jest inaczej. Wszystko uporządkowane, odmalowane i odrestaurowane. Widać że tu się żyje z turystyki. Wszystko ładnie zrobione żeby się podobało. Teraz w naszym programie jest sklep z odzieżą szyta na miarę. To kolejne miejsce gdzie kierowca dostaje darmowy kupon na paliwo. Potem udajemy się pod pałac królewski. Niestety dziś już nie wpuszczają. Trzeba będzie koniecznie wrócić tu jutro. Na szczęście to niedaleko od naszego hotelu. Idziemy zatem coś zjeść. W parku obok jest targowisko i tam kierujemy nasze kroki. Próbując co i róż innych potraw najadamy się do syta. Wracamy do hotelu. Po małym odpoczynku czas zaznać nocnych atrakcji Bangkoku. Udajemy się na ping pong show. Po wykupieniu biletów i oddaniu do depozytu telefonów i aparatów fotograficznych trafiamy na sale jak w klubie go go. Wszędzie lustra no i oczywiście rurka na scenie. Za chwilę wchodzi pani która będzie prezentować pierwszy numer -pisanie. Po zainstalowaniu sobie markera w pochwie zaczęła wypisywać imiona wcześniej przybyłych gości. Kolejne numery był ciekawsze. Panie sobie wyciągały z wiadomo czego a to wstążeczki jak magik z rękawa, a to powiązane tasiemki z żyletkami albo igłami. Nie obyło się też bez małego koncertu na trąbkę i gwizdek. Panie po zainstalowaniu sobie tych instrumentów w ich pochwach używając mięśni zaczęły wydzielać dźwięki z instrumentów. Nawet można się było w tym doszukać jakiejś melodii. Kolejnym numerem polegał na tym że pani otworzyła zakapslowaną butelkę z wodą mineralną. jako otwieracza użyła swoich czeluści. Ciekawym punktem programu było malowanie ciała. Na scenę weszła pani która robiła za płótno oraz malarz który używając farb fluorescencyjnych namalował piękną papugę na jej plecach. Ogon papugi zwisał na jej nogi. W świetle ultrafioletowym wyglądało to bardzo ładnie. w programie było jeszcze przenoszenie płynu z jednej butelki do drugiej za pomocą wiecie czego. Na koniec był gwóźdź programu. Pani zaaplikowała sobie najpierw piłeczki do ping ponga a następnie zaczęła ze swojej "armaty" strzelać nimi w publiczność. Po wystrzeleniu całego opakowania przyszedł czas na banana. Banan na początku chował się i pojawiał w jej czeluściach, a następnie wyskakiwał w powietrze, na dość sporą wysokość. Pani go łapała i numer powtarzał się kilkakrotnie. Na koniec banan został wystrzelony w stronę publiczności. Ostatnim przedmiotem jakiego użyła "artystka" było jajo kurze. Na początku jak banan pojawiało się i znikało po to by za chwilę zostać wystrzelone pod sufit. Parokrotnie zostało złapane i sztuczka się powtarzała. Na koniec jajko w pozycji stojącej zostało upuszczone do pojemnika tak że się rozbiło. Po pokazie poszliśmy jeszcze zwiedzić dworzec kolejowy. W drodze powrotnej, a to było dość daleko od naszego domu wzięliśmy tuk tuka. Żeby było taniej dajemy się zawieźć po raz kolejny do informacji turystycznej. Tym razem trafiamy w inne miejsce. Po wypytaniu się o różne sprawy i sprawdzeniu cen wracamy do naszego hotelu. Na dziś wrażeń wystarczy. Ja z Pawłem jesteśmy zachwyceni umiejętnościami artystek i sprawnością ich mięśni. Justynie nie wiadomo czemu mniej sie podobało. Idziemy spać.