Po mało przespanej nocy w autobusie jesteśmy w Vang Vieng. Znajdujemy nocleg. robimy szybkie ogarnięcie i udajemy się do piekarni na przeciwko na śniadanko. Serwujemy sobie słodki bułki i kawkę. Parę chwil po 9 ruszamy na szlak. Jak piszą w przewodniku, oraz jak twierdzili wszyscy napotkani do tej ludzie jeden dzień na Vientiane to jest nawet za dużo. Odwiedzamy cztery sztandarowe świątynie, muzeum narodowe, łuk wyzwolenia, oraz dwie fontanny i jest godzina 13. Udajemy się jeszcze do jednej świątyni połączonej z muzeum i tak naprawdę nie ma w tym mieście już niczego do zobaczenia. Udajemy się więc na dworzec autobusowy przy porannym targu gdzie bierzemy autobus i jedziemy za miasto około 25 km aby zwiedzić park Buddy. Podobno zgromadzono tam kilkadziesiąt posągów więc jedziemy to zobaczyć. Po drodze autobus zatrzymuje się koło mostu przyjaźni który łączy Tajlandię z Laosem. W ten oto sposób rozwiązał nam się problem w jaki sposób dostaniemy się na granicę w dniu jutrzejszym. Docieramy do parku Buddy. Robimy sobie zdjęcia i wracamy do miasta. W drodze powrotnej spotykamy Białorusinkę i dwie Holenderki z którymi razem zjadamy po powrocie kolacje i wymieniamy się doświadczeniami. One właśnie wjechały do Laosu z Tajlandii, a my będziemy się udawać w przeciwną stronę. Wieczorkiem robimy jeszcze mały spacerek po mieście które w 100% zasługuje na swój tytuł najsenniejszej stolicy świata. Tu po prostu się nic nie dzieje a o 20 ulice pustoszeją. My idziemy jeszcze na internet. Nie było łatwo znaleźć taki przybytek. W pierwszym łącze było tak wolne że strona Onetu otwierała się ponad 10 min, a poczta na Gmail ponad 5 min. Postanawiamy zmienić lokalizację na inną. Po następnych 20 minutach poszukiwań znajdujemy kafeję, ale nic to ni zmienia. Przesył danych jest tragiczny dlatego odpisujemy na najważniejsze maile i udajemy się spać. Przed nami długa droga do Bangkoku, a biorąc pod uwagę że mamy 10 marca z rana samolot to musimy na niego zdążyć, a zatem znowu poranna pobudka.