Dziś nie robimy prawie nic. Upajamy się przepięknymi widokami jakie serwuje miasteczko. Zakupujemy kartki pocztowe i w cieniu palm wypisujemy je, popijając oczywiście fruit shake. W takiej leniwej atmosferze schodzi nam cały dzień. Późnym popołudniem udajemy się na dworzec autobusowy celem zakupienia, jeśli się oczywiście uda biletu na dzisiejszy nocny autobus do Vientiane - obecnej stolicy Laosu. Bez większego problemu dostajemy bilety na lokalny autobus który to właśnie czeka na pasażerów i jest pakowany różnego rodzajami towarów. Jako że w lukach bagażowych nie ma wystarczająco dużo miejsca to reszta towarów jest pakowana na dość sporawy bagażnik dachowy. Nam takie autobusy nie straszne, ale parka Kanadyjczyków wydaje się być przerażona tym co zobaczyli. Ich przerażenie było jeszcze większe jak się okazało że klimatyzacja nie działa i dosiadły się osoby na plastikowe stołeczki w przejściu. Tym razem droga będzie bardziej nerwowa, bo będzie obfitować w więcej zjazdów. Może to i lepiej że będziemy jechać nocą. Zawsze to mniej stresów jak człowiek nie widzi tych przepaści, no i podczas snu jest mu wszystko jedno. Po drodze obserwujemy jak płoną lasy na stokach gór. Coś słyszeliśmy że są pożary w miejscu gdzie byliśmy ale nie myśleliśmy że na taką skalę. Po drodze mamy jeden dłuższy przystanek na jedzonko. Po 14 godzinach od wyruszenia o 7 rano jesteśmy w Vang Vieng