Dziś kolejny dzień porannej pobudki. O 6.15 jesteśmy już na plaży gdzie czeka na nas Agata. Czekamy na naszego przewoźnika i jego łódkę. Niestety ciągle go nie ma. Jak się później okazuje nie jest on przyzwyczajony do tego że turyści odpływają z wyspy o tak wczesnej porze. W wyniku tego odpływamy z wyspy dopiero o 6.45. Po dopłynięciu do stałego lądu zostajemy przekazani jakiemuś chłopakowi na motorku który ma nas zaprowadzić do autobusu i dopilnować abyśmy wsiadali do właściwego. Po przejściu około 500 m docieramy na lokalny targ. Tam też stoi autobus który okazuje się być naszym. Pakujemy nasze bagaże i zajmujemy miejsca na przodzie. Wydaje nam się lekko podejrzane że jest godzina 7.20 a on jest prawie pusty, a miał odjechać o 7.00. Jak się potem okazało był to autobus z godziną odjazdu o 8. Przez naszego przewoźnika śpiocha nie zdążyliśmy na autobus o 7 i jesteśmy godzinę w plecy. To oznacza że nasze szanse maleją. Ale cóż począć. Zaopatrujemy się w banany i ananasy na podróż i obserwujemy miejscowych. Czym bliżej 8, tym coraz więcej osób się zbiera do wyjazdu. Zaczynają upakowywać worki z różnego rodzajami towarów, a to na dachu, a to pod ławkami na którymi siedzimy. Kobiety często mają w siatkach wypełnionych lodem ryby, co dodaje swoistego zapachu w naszym pojeździe. Troszkę po 8 nasz pojazd rusza. Nie ujechaliśmy więcej jak 800 m i jeden z pasażerów zaczyna krzyczeć żeby się kierowca zatrzymał. Okazuje się że zapomniał swojej ryby. Biegiem wraca się na bazar. Po chwili zdyszany ale szczęśliwy wraca ze swoją zdobyczą. Ruszamy. Podróż ma trwać około 2 godzin. Osoba która sprzedawała nam bilety powiedziała nam że ten autobus nie dojeżdża dokładnie do Champasak, tylko w okolice. Musimy poprosić kierowcę żeby na 33 km przed Paxe nas wysadził. Potem musimy dotrzeć do rzeki (jakieś 7 km) gdzie po przeprawieniu się na 2 stronę będziemy już na miejscu.
Podczas podróży przyglądamy się przepięknym krajobrazom oraz podróżującym razem z nami tubylcami. Obok nas jedzie rodzinka. Mama, tata i czwórka ich dzieci, oraz babcia. Najstarszy jest syn który na oko ma 8 lat. Potem są dwie dziewczynki 4 i 6 lat. Jedna z nich wygląda jak diabeł tasmański z kreskówek o króliku Bugs, oraz niemowlak. Niemowlak co chwila się przebudza i dostaje od matki coś do ssania. Ma takie błędne oczka jak by był naćpany. Po jakimś czasie dzieciaki zrobiły się głodne więc dostały do jedzenia klejący się ryż i małe wędzone rybki. Najadłszy się ojciec skręcił wielkiego skręta. Wypaliwszy troszkę podał go babce, potem matce i na końcu synowi. Mały zaciągnął się kilka razy i wszyscy uśmiechnięci mieli siłę do dalszej podróży.
Od pewnego momentu zaczynamy baczniej obserwować to co się dzieje na drodze w poszukiwaniu jakiejś informacji gdzie mamy wysiąść, bo mamy wrażenie że kierowca nie dokończa o tym pamięta. Minąwszy asfaltową ulicę w lewo, oraz kierunkowskaz po laotańsku z piktogramem świątyni postanawiamy zatrzymać auto. Okazuje się że miałem racje i to nasze miejsce na opuszczenie tej wesołej gromadki. Bierzemy plecaki i idziemy w kierunku skrzyżowania. Jak tylko dochodzimy podjeżdża pick up z parką białych którzy to wracają właśnie z miejsca do skąd my się udajemy. Wymieniamy wszystkie potrzebne nam informacje o cenach i możliwościach dalszej podróży bo oni właśnie chcą się dostać na wyspę z której my jedziemy. Ruszamy w kierunku przystani promowej i po chwili zjawia się pół ciężarówka która oferuje nam podwózkę do promu. Po ustaleniu ceny na 10000 za naszą trójkę ruszamy. Po chwili jesteśmy już nad Mekongiem gdzie czekają na nas "promy" na drugą stronę. Promy to przeważnie dwie łódeczki połączone ze sobą kilkoma deskami tak żeby dało się zapakować na nie skuterek. Po ostrych targach i ustaleniu ceny ruszamy. Na środku rzeki łączymy się z promem płynącym z naprzeciwka i wymieniamy się. My przesiadamy się do niego, a od niego na nasz prom przepychany jest motorek i przesiadają się dwie kobiety. Nie bardzo rozumiemy jaka w tym jest logika ale nie wszystko tu jest logiczne i powoli się do tego przyzwyczajamy. Na drugim brzegu wspinamy się po klifie i przechodząc przez świątynię znajdujemy się na głównej i jedynej drodze przez środek Champansak. Nie wiedząc w którą stronę się udać przeprowadzamy glosowanie i wybieramy stronę prawą. Nie przeszliśmy więcej jak 200 m jak zjawia się tuk tuk. Nie wiemy jak to działa ale zawsze jak pojawia się biały z plecakiem zaraz zjawia się też tuk tuk. Uzgadniamy cenę za kurs do świątyni i z powrotem. Pakujemy nasze plecaki na dach i jedziemy. Jest już godzina 11. Powoli zaczyna nam brakować czasu bo o 13 odchodzi ostatni autobus do Paxe i to z drugiej strony rzeki. Może rzeczywiście nie da się tego zrobić w jeden dzień? Nie tracimy jednak optymizmu. Co ma być to będzie. Teraz naszym celem jest zwiedzanie świątyni a potem się zobaczy. Docieramy na miejsce. Kupujemy bileciki i zwiedzamy. Najpierw muzeum gdzie zostały przeniesione najcenniejsze rzeźby z pobliskiego kompleksu świątyń oraz znaleziska z wykopalisk archeologicznych. Po muzeum udajemy się w kierunku ruin. Tam czeka nas jeszcze wspinaczka po schodach do najwyżej położonej świątyni. Całość zwiedzania zajmuje nam ponad dwie godziny wiec na autobus już nie mamy co liczyć. Każemy naszemu kierowcy wieźć się na prom. Postanawiamy że przeprawimy się na drugą stronę i poszukamy tam jakiegoś alternatywnego transportu.
Więcej fotek na:
http://picasaweb.google.pl/kudlaty160