Dziś tak jak to wczoraj przewidzieliśmy nic nam się nie chce. Po porano południowym śniadaniu zalegamy sobie na werandzie jednego z barów i obserwujemy Mekong. Co jakiś czas przepływają łódeczki z tubylcami, a od czasu do czasu przybija do brzegu "prom" i przywozi na wyspę kolejne nowe osoby. Po jakimś czasie zjawia się Agata i tak leżąc i obserwując zaczynamy knucie co by tu jutro zrobić. Dochodzimy do wniosku że pora opuścić tą dekadencką wyspę i ruszyć się dalej. Z dostępnych nam map i przewodników wynika że następnym naszym przystankiem powinno być miasteczko Champasak, a właściwie oddalony od niego kompleks ruin Wat Pho. Niestety, tak jest ustawiona komunikacja i godziny pracy muzeum w Wat Pho że nie da sie tego zrobić w jeden dzień i trzeba zostać tam na noc. Nie mamy ochoty, oraz szkoda nam czasu żeby marnować dwa dni na zobaczenie jednych ruinek. Postanawiamy że jutro autobusem z lokalesami wyruszamy o 7 rano i postaramy się tak wszystko zorganizować sobie żeby zdążyć wszystko odwiedzić i jeszcze przed 18 zjawić się w Paxe (miasto oddalone o 40 km od Champasak) skąd to odchodzi nocny autobus do Vientiane. Jesteśmy przekonani że pomimo tego że nawet przewodnik Lonely Planet twierdzi że nie da się tego zrobić w jeden dzień to nam się jednak uda. No bo komu ma się udać jak nie nam. Dumni z naszego planu postanawiamy zmienić perspektywę na Mekong i zamoczyć w nim nasze ciała. Idziemy po kostiumy kąpielowe, a następnie po drodze wypożyczamy dętki i oddajemy się błogiemu tiubingowi. Po trzykrotnym spłynięciu wzdłuż jednego z brzegów rzeki dopada nas głód. Jest około 17 więc słoneczko powoli zaczyna się chylić ku zachodowi. Oddajemy oponki i udajemy się coś zjeść. Po jedzonku zakupujemy bilety na autobus i idziemy się szykować do wyjazdu bo nasz łódka odpływa o 6.30.
Więcej fotek na:
http://picasaweb.google.pl/kudlaty160