Wstajemy o tej niewiarygodnej godzinę. Szybko się ogarniamy. Robimy kanapki z pieczywa tostowego, szynki i serków topionych które wczoraj na ten cel zakupiliśmy. Zabieramy jeszcze 3 butelki wody i o 4,30 jesteśmy już przed hotelem. Troszkę jesteśmy zdziwieni bo zawsze wszyscy byli punktualni, a naszego kierowcy nie ma. Trzeba będzie poczekać. Po 5 minutach czekania zaczynamy być zaczepiani przez innych kierowców czy nie potrzebny nam Tuk Tuk. Uzgadniamy z Pawłem że czekamy 15 min i jak tamten nie przyjedzie to bierzemy innego. Minęło 15 min wiec zaczynamy rozmowy z innymi kierowcami. Po chwili dogadujemy się z jednym na cenę 12 $ i też wszystkie świątynie i cały dzień z nami. Pakujemy się do środka i udajemy się w drogę. Nie ujechaliśmy wiele gdy zatrzymujemy się na tankowanie. Pan wlewa z dwóch litrowych butelek po Pepsi benzynę do swojego motorka. Po tankowaniu prosi nas żebyśmy zapłacili dolara bo on nie ma na paliwo. Ok dolara możemy mu dać. Teraz udajemy się sporo za miasto bo pierwsza świątynia Angkor Wat znajduje się około 10 km za miastem. Po drodze stajemy jeszcze w kasie gdzie zakupujemy bilety za niebagatelną kwotę 20$ za osobę za dzień. Można jeszcze kupić bilet 3 dniowy za 40$. My mamy plan żeby to zrobić w jeden dzień. Ja zostaje w tuk tuku a Paweł idzie kupić bilety. Okazuje się że to nie takie proste i trzeba być przy kupowaniu osobiście. Pani ustawia nas po kolei na białej linii i kamerką robi fotkę. Następnie drukuje bilecik z naszym zdjęciem. Nikt inny nie będzie mógł go użyć. Zostajemy też poinformowani że bilety zawsze trzeba mieć ze sobą bo będą sprawdzane i jak go zgubimy to trzeba nabyć nowy. Wracamy do naszego kierowcy i jedziemy. Około 5.30 jesteśmy na miejscu. Po ciemku udajemy się do ruin świątyni i oczekujemy na wschód słońca. Powoli zaczyna się robić coraz jaśniej a z mroku wyłania się zarys świątyni. Czym więcej światła tym świątynia staje się bardziej monumentalna i tym więcej szczegółów można dostrzec. Z każdą chwilą jesteśmy bardziej oczarowani tym miejscem. Jako że słoneczko zaczyna już dawać o sobie znać idziemy odnaleźć naszego tuk tuka i zostawić w nim bluzy które na pewno nie będą nam dziś potrzebne. Wracamy znowu do świątyni i oddajemy się zwiedzaniu i podziwianiu zakątków i zakamarków. po ponad 2 godzinach czas na kolejną świątynią. Mamy ich do zobaczenia dziś 10 więc trzeba troszkę się streszczać. Kolejne świątyńki nie są już tak monumentalne i wspaniałe jak ta pierwsza i najbardziej znana, ale też maja cos w sobie. Każda jest inna. A to płaskie i bardzo rozległe, a to w formie piramidy na które trzeba się wspinać. W jednej ze świątynek spotykamy starsze Polskie małżeństwo. Na oko wyglądają na jakieś 60 lat. Podróżują sobie już od 2 miesięcy i jadą dokładnie z przeciwnego kierunku niż my. Spędzamy razem ponad godzinkę wymieniając się wskazówkami, radami. My opowiadamy im o Wietnamie i Kambodży a oni nam o Birmie i Laosie. Pora udać się na dalsze zwiedzanie. Wracamy do naszego kierowcy. Jest około 14. Ten nam oz najmuje że zostały do zobaczenia jeszcze tylko 3 świątynie i żebyśmy mu obiecali że to już będzie koniec. Mówimy że nie i że był wynajęty na cały dzień i na wszystkie świątynie. On na to że za pozostałe świątynie będziemy musieli dopłacić po 2$ za osobę. zaczynamy się śmiać. Ostatecznie mówimy że możemy mu dopłacić dodatkowo jednego dolara za paliwo do tych świątyń i nic więcej bo jego czas został i tak już kupiony. Pan nagle przestaje mówić po angielsku i upiera się przy swoim jeden dolar od osoby za dodatkową świątynie. My upieramy sie przy swoim że możemy mu dąć dolara na paliwo. Z uwagi na niemożność osiągnięcia porozumienia, lekko wyprowadzeni z równowagi postanawiamy opuścić naszego kierowcę. Pakujemy nasze rzeczy do plecaka i wychodzimy z tuk tuka bez płacenia. (wcześniej daliśmy jeszcze gościowi 2$ na śniadanie bo nie miał za co kupić sobie jedzenia). Każe nam zapłacić sobie 5 $ za przywiezienie nas tu. My odmawiamy. Skoro on zrywa umowę to i my nie zamierzamy się z niej wywiązywać. Straszy nas policją, ale jesteśmy nie ugięci. odchodzimy w kierunku kolejnej świątyni która jak wynika z planu powinna być za jakieś 2 - 2,5 km. Po chwili mija nas nieszczęśliwy kierowca. Szykuje nam się spacerek. Uśmiechamy się do siebie z Pawłem bo nawet nieźle na tym wyjdziemy. Przy następnej świątyni na pewno znajdziemy innego kierowcę i na pewno zapłacimy mniej bo to juz ponad połowa naszej podróży. Idziemy długą prostą (około 1 km). Po zakręcie widzimy tuk tuka zaparkowanego w cieniu. Śmiejemy się że to może nasz czeka na nas z bambusową pałą. Gdy się zbliżamy okazuje się że to właśnie nasz kierowca. Nie zatrzymując się mijamy go. Zaczyna nas zaczepiać czy dobrze się nam idzie. Odpowiadamy że tak i że to nawet fajnie tak pospacerować. W ogóle tubylcy nie rozumieją jak to można tak chodzić. Tu wszyscy jeżdżą. A to rowerem, a to na motorku, a to tuk tukiem nawet jeśli odległości są niewielkie. Odpala ten swój motorek i zaczyna z nami rozmawiać. My nieugięci mówimy że zna nasze warunki i jak się zdecyduje to znajdzie nas na drodze i niech sobie o tym pomyśli. Po chwili zgadza sie na nasze warunki i jedziemy dalej. Już nie jest taki miły jak poprzednio ale nas wozi. Wcześniej zatrzymywał się przed wejściem do świątyni, teraz wybiera zawsze jakiś bardzo oddalony cień i każe na dochodzić na piechotę. Śmiejemy się z niego bo nam to nie przeszkadza. Jest tak ciepło ze skończyły się już nam nasze wody i zakupujemy kolejne 2 półtora litrowe butelki wody i dalej zwiedzamy.
Po pewnym czasie docieramy do magicznej świątyni. świątynia została niedawno odnaleziona i cały czas widać jak jest wydzierana dżungli. Mury są obrośnięte mchem. Co ciekawe mech występuje tu w dwóch kolorach zielonym i czerwonym. Niesamowicie to wygląda jak jedna ściana jest pokryta zielonym mchem a druga czerwonym. Na początku wyglądało to tak jak by to były pozostałości po farbie, ale tak nie jest. Przedzieramy się przez kolejne głazowiska i odkrywamy kolejne magiczne miejsca gdzie drzewo wkomponowało się w mur. Spędzamy tam sporo czasu bo i miejsce jest magiczne. Kiedy zaczynamy wracać zaczepia nas policjant. Pyta czy byliśmy u królowej? No nie byliśmy. Prowadzi więc nas w takie zakamarki gdzie sami byśmy nie trafili. Rzeczywiście jest piękna rzeźba królowej. Potem pokazuje nam jeszcze kilka innych miejsc których nie widzieliśmy. Jesteśmy zdziwieni że policjantowi chce się nam to pokazywać. Po zwiedzaniu bardzo mu dziękujemy i udajemy się do kierowcy. To naprawdę było miłe z jego strony że nas oprowadził i nic za to nie chciał. Poza tym bardzo dobrze mówił po angielsku.
Jesteśmy już bardzo zmęczeni ale się nie poddajemy. Jedziemy jeszcze do jednej świątyni którą potem nazwiemy zemstą Tuk Tuka. Jest to świątynia w kształcie piramidy. Jak przyjeżdżamy jesteśmy tam jedynymi turystami. Świątynia widać nie cieszy się chyba wielkim zainteresowaniem turystów bo nie ma wszechobecnych kramów z jedzeniem, napojami i pamiątkami. Wchodzimy do środka. Na dzień dobry wita nas znak że wspinanie się na świątynie jest niebezpieczne i robi się to na własne ryzyko. ale co my nie damy rady. Dołączamy do wchodzenia nasze rączki i po chwili wchodzenia na czworaka jesteśmy na górze. Widok na dolinę jest niesamowity, a i sama świątynia bardzo ładna. Zostajemy na górze chwilę zwiedzając wszystkie zakamarki. A teraz trzeba zejść na dół. Schody są bardzo strome i wąskie, tak wąskie że na długość nie mieści się stopa. trzeba schodzić bokiem co nie zawsze gwarantuje pewne oparcie. Na szczęście udaje nam się zejść. Jesteśmy już padnięci i mówimy naszemu kierowcy żeby nas wiózł do hotelu. Okazuje się później że opuściliśmy tylko jedną świątynie, i to taką nie ciekawą, bardzo zniszczoną. widzieliśmy ją z naszego tuk tuka ale sił już nie starczyło. Przed hotelem rozliczamy się dopłacając brakujące 10$. Po wzięciu szybkiego prysznica idziemy na miasto coś zjeść. Po drodze kupujemy jeszcze elektryczną paletkę do zabijania komarów i bilety na jutrzejszy autobus do Phnom Penh. Po powrocie Paweł urządza jeszcze rzeź komarom biegając po pokoju, a potem po korytarzu i mordując masowo wszystko co lata. Idziemy spać.
Więcej fotek na:
http://picasaweb.google.pl/kudlaty160