Wstajemy jak zwykle rano. Szybkie pakowanie i znosimy nasze plecaki na dół. Idziemy jeszcze na plażę pożegnać się z morzem. Okazuje się że mamy jeszcze tyle czasu że możemy sobie pozwolić na ostatnie w tym miejscu śniadanie na plaży. Zamawiamy tutejsze specjały i rozkoszujemy się widokami. Niestety czas płynie nieubłaganie i musimy się ruszać z naszej plaży. Bierzemy tuk tuka i jedziemy na dworzec autobusowy. Tam już jak zwykle bagaże, bilety i już siedzimy na naszych miejscach. Jak tylko autobus wyjeżdża na autostradę (tak, tak w Kambodży są autostrady a w pewnym kraju nad Wisłą nie ma ich) zasypiamy. Budzimy się dopiero na przystanku na śniadanie. Nabywamy na straganie obrane mango i świeżego pokrojonego na kawałki ananasa. Pakujemy się z powrotem do autobusu i następne co pamiętamy to wjazd do Phnom Penh. Na dworcu jak zwykle obsiadają nas naganiacze, kierowcy motorków i tuk tuków. Tym razem dokładnie wiemy gdzie chcemy jechać bo wczoraj chłopaki polecili nam jedno niedrogie miejsce. Bierzemy tuk tuka który zgodził się pojechać za najniższą cenę tj 1 $. Jedziemy nad jezioro do gest house nr 9. Ja pilnuje rzeczy a Paweł idzie sprawdzić warunki i uzgodnić cenę. Okazuje się ze miejscówka jest spoko. Pokoik z łazienką (bez ciepłej wody) kosztuje 5 $ i wygląda lepiej niż ten co mieliśmy poprzednio. Bierzemy. Nie przeszkadza nam że nie ma ciepłej wody. Po ostatnich dniach na poddaszu tutejsze warunki są super. Jest bieżąca woda i nie trzeba się myć w beczce z wiaderkiem. Szorujemy się i idziemy coś zjeść i na rekonesans tej części miasta. Zjadamy jedzonko na ulicy i po zrobieniu zakupów wracamy. Dziś już nam się nie chce nic zwiedzać. Przyjdzie na to czas jutro. Teraz można nadrobić zaległości w odpisywaniu na maile i z blogiem.
Fotki powinny pojawić się niebawem