O umówionej godzinie stawiamy się przed Turist cafe w oczekiwaniu na nasz autobus. Tu zapoznajemy Amerykanina irlandzkiego pochodzenia. Jest to już starszy mężczyzna około 60 lat. Po odejściu żony podróżuje sobie sam po świecie i zwiedza. Od razu nawiązujemy kontakt. Jest on bardzo bezpośredni i zabawny. Przez cały dzień będzie nam towarzyszył i nas rozbawiał swoimi spostrzeżeniami.
Jest i autobus. Pakujemy się do środka i zostajemy zaatakowani przez komary. My wyjmujemy nasz środek na komary, a Irlandczyk swój wielkości odświeżacza do powietrza. Nasz środek przegrywa z jego. Mugga ma tylko niecałe 10% DEET a jego ma 29%. Śmiejemy się że po tym komary już nie gryzą bo się nie ma skóry. Dojeżdżamy na miejsce i wsiadamy na łódkę która wiezie nas do kilku wiosek w delcie Mekongu. Tam możemy podziwiać jak żyją lokalni ludzie, jak uprawiają ryż, łowią ryby. Później trafiamy do fabryki cukierków z kokosa. Są bardzo smaczne, a receptura banalna. Sok z orzechów gotuje się żeby odparowała woda. Po odpowiednio długim gotowaniu powstaje plastyczna masa którą można na gorąco formować w wałeczki które następnie kroi się na kawałki i owija papierem ryżowym. Ot i cukierki gotowe. Można też dodać np pistacji, albo czekolady i wtedy otrzyma się cukieraski smakowe. Nam najbardziej podpasowały zwykłe kokosowe i obżeramy się nimi z taką zapoznaną Szwajcarką salwadorskiego pochodzenia. Do końca dnia trzymamy się we czworo. Po fabryce udajemy się na przystań małych łódeczek wiosłowych i jesteśmy zabierani po 4 sztuki na przejażdżkę po kanałach. Płyniemy wąskimi kanałkami o brunatnej wodzie. Dookoła dżungla albo plantacje kokosów. Na tym schodzi nam jakiś czas. Potem wracamy na łódkę i wiozą nas na parking gdzie autobusem wracamy do Sajgonu. Tam zwiedzamy jeszcze muzeum wojny Wietnamskie. Niestety nie udaje nam się wejść do pałacu zjednoczenia bo jest już za późno. W takim razie będziemy musieli wrócić tu jutro jeszcze raz. Wracamy do naszego pokoiku na zapleczu zakładu krawieckiego. Ogarniamy się i ruszamy na spotkanie z Irlandczykiem, Szwajcarką i ma być jeszcze Anglik prawdopodobnie pakistańskiego pochodzenia. Niestety Irlandczyk nie przychodzi. Resztę wieczoru spędzamy na piwie we czworo. Po jakiś dwóch godzinach rozchodzimy się. My bo rano mamy autobus do tuneli, a oni bo mają samoloty do Ha nio i do Bangkoku. Wymieniamy się adresami i w drogę.