Wstajemy o 7 rano. Małe szykowanko i 9 dziewiątej wyruszamy busem na wieś. Po drodze dosiadają się do nas kolejni krewni. Ostatecznie jest nas 15 osób. Cały dzień spędzamy chodząc od jednej chaty do drugiej i odwiedzając jakiś tam krewnych. Standardowo jesteśmy częstowani wszędzie zieloną herbatą.
W tej wiosce znajduje się świątynia. Lekko znudzeni takich chodzeniem postanawiamy do niej wejść. Po chwili cała wycieczka dołącza do nas na modły. Są palone kadzidełka, składane ofiary. Następnie jesteśmy zaproszeni przez mnichów na filiżankę tajemniczego napoju. Jak się później okazało była to przegotowana (mamy nadzieję) ciepła woda. Po takim poczęstunku udajemy się wszyscy do wioskowej restauracji gdzie mamy zjeść obiad. Tak jak się domyślaliśmy na obiad będzie kot. Na początek dostajemy zupę z kota która nas nie zachwyca. Kot jest gumowy i smakuje nie najlepiej. Sam wywar też jest nie najsmaczniejszy. Popróbowawszy ograniczamy się do ryżu i piwa. Kolejną potrawą jaką podano był kot gotowany a potem lekko podsmażony. Próbujemy tej wersji lokalnego przysmaku. Okazuje się już być lepszy w smaku. Jemy go razem z sosem z soli, jakiejś tajemniczej przyprawy, chili i soku z limonki. Jest dobrze bo nam nawet smakuje a głód troszkę doskwiera. Kolejna potrawą jaką dostajemy jest kot prażony z sezamem. To jest hit. Strasznie nam to pod pasowało. W mgnieniu oka pochłaniamy wszystko. Na szczęście jest jeszcze jeden półmisek dla reszty.
Po posiłku zostajemy zaproszeni na fajkę. Wszyscy palą po koleji więc nie wypada odmówić. Fajka jest taka mocna że po jednym zaciągnięciu człowiek nawiązuje kontakt ze wszechświatem. Najbardziej łapie Kermita który nam prawie pada.
Do końca dnia mamy super humor i już nam nie przeszkadza że jesteśmy pokazywani kolejnym pociotkom.