Ha Noi przywitało nas słoneczkiem i temperaturą 20 stopni. Lotnisko już nie było takie piękne. Można by je porównać do naszego dworca centralnego w Warszawie. Ta sama socjalistyczna architektura i podobna klasa czystości. Wypełniamy odpowiednie papierki i dostajemy pozwolenie na przebywanie w Wietnamie do 90 dni z prawem wielokrotnego przekraczania granicy. Teraz czas na plecaki. Okazuje się że nasze przeczucie z samolotu było prorocze. Nie ma naszych plecaków. Okazuje się że nie jesteśmy osamotnieni. Ustawiamy się w kolejce do biura rzeczy zaginionych. Najpierw obsłużyli wszystkich Wietnamczyków a dopiero potem zajęli się nami i takim niemieckim małżeństwem. Po sprawdzeniu w komputerze okazuje się że nasze plecaki zostały w Singapurze. Wypełniamy odpowiednie papierki i okazuje się że nie możemy znaleźć adresu do Toniego a należy go podać. No to co tu robić? Dzwonimy. Niestety mały zonk. Okazuje się że żaden polski operator nie ma podpisanej umowy roamingowej z Wietnamem i nasze komórki są głuche i bezużyteczne. Przez szklane drzwi widzę czekającego Toniego i Kermita. Dogaduje sięz chyba celnikiem że mnie wypuści do chłopaków ja tam wezmę adres i nr telefonu a on mnie wpuści z powrotem. Z duszą na ramieniu wychodzę i zostawiam Pawła samego. Biorę od chłopaków co mam wziąć i wracam. Udało się. Wypełniamy do końca papierki i dostajemy zapewnienie że plecaki tak szybko jak to możliwe do nas dotrą. Wsiadamy do taksówki i jedziemy do domu Toniego na spotkanie z rodziną.