Dziś z rana postanawiamy udać się do Temple of Heaven (świątynia niebios). To kolejny ogromny kompleks budowli ulokowany w jeszcze większym parku. Chodzimy, zwiedzamy robimy zdjęcia, a przy okazji podglądamy chińczyków którzy a to biegają, a to się gimnastykują, a to odstawiają balet z wachlarzami. Po prawie trzech godzinach zwiedzania dopada nas głód. Postanawiamy zjeść tradycyjny chiński posiłek czyli zupkę chińską. Na migi w barze zamawiamy lokalnego Vifona. Prosimy żeby nie był na talerzu tylko na wynos. Po chwili dostajemy małe wiaderka z którymi udajemy się na parkowe ławeczki w celu konsumpcji. Z pełnymi brzuszkami wracamy się do metra i jedziemy na drugi koniec miasta na zwiedzanie Lama Temple (świątynia tybetańskiego Lamy). Oczywiście wszystko w chinach jest duże więc i ta świątynia to nie jeden budynek tylko cały kompleks budynków. Po ponad godzince już prawie wszystko widzieliśmy. Na naszej liście na dziś dzień jeszcze pozostało podziemne miasto. W czasach zimnej wojny jak Amerykanie wylądowali na księżycu Mao wiedząc że jego naród szybko czegoś podobnego nie dokona podobno powiedział: "Amerykanie wylądowali na księżycu to my pójdziemy pod ziemie". W ten właśnie oto sposób powstał podziemny kompleks z kinami, sklepami itd. Niestety jak tam dotarliśmy okazało się że miasto jest od jakiegoś czasu zamknięte dla zwiedzających. Nie wiemy czy po renowacji będzie można je znowu zobaczyć czy zrezygnowano z tej turystycznej atrakcji. Troszkę niepocieszeni wracamy w stronę hostelu. Po drodze zachodzimy jeszcze na miejscowy przysmak Roast Duck (kaczka pieczona). Jedzonko było dobre ale nie doszukaliśmy się w tym jakiegoś WOW. Wracamy do hostelu. Troszkę nam smutno bo już jutro mamy samolot powrotny. Wieczorkiem jeszcze raz idziemy na spacer po placu Tienanmen. Potem już tylko pakowanie plecaków i przygotowanie do powrotu. Wieczorkiem jeszcze tylko parę godzin na internecie co by zamieścić te i parę poprzednich wpisów.