Dziś pozwalamy sobie na troszkę dłuższy sen. Wstajemy o 9. Pierwszym punktem na naszej liście jest świątynia Wat Phnom. Jak głosi legenda pewna kobieta znalazła nad rzeką relikwie Buddy i przyniosła je na wzgórze gdzie dziś stoi świątynia. Wzgórze otacza mały parczek gdzie spotykamy słonia, na którym można się przejechać, oraz grasujące małpki. Okazuje się, że małpy żyją sobie tu dziko i są jak u nas wiewiórki, tyle, że jest ich znacznie więcej. Po odbyciu sesji zdjęciowej z małpami wdrapujemy się na wzgórze gdzie za wejście do świątyni pobierają od obcokrajowców opłatę 1$. Skandal jak do tej pory wejścia do świątyń były bezpłatne. Okazuje się ze świątynia nie jest za ciekawa. Dobrze, że chociaż widok na miasto jest ładny to nie żal tego dolara. Jako że pałac królewski otwierają po przerwie dopiero o 14 to udajemy się na pocztę. Zakupujemy pocztówki oraz znaczki. Jako że jest już 12,30 a my jeszcze nie jedliśmy dziś nic udajemy się w okolice dworca autobusowego gdzie serwują świetne kanapki. Nie opodal znajduje się też doskonale zaopatrzony i tani market, więc robimy zakupy. Jako że w tym klimacie woda paruje z butelek drastycznie szybko to na dzień idzie nam od 3 do 5 butelek 1,5L. Paweł kupuje sobie jeszcze tuńczyka w majonezie, a ja obranego ananasa. Z zakupami udajemy się nad rzekę gdzie w cieniu, na trawce oddajemy się przyjemności konsumowania. Jak to było do przewidzenia jak tylko wyciągnęliśmy jedzenie zjawiła się dwójka dzieci prosząc żeby im coś dać. O dziwo zadowolili się suchą bułką. W cieniu czekamy do 14 i idziemy do leżącego nieopodal pałacu królewskiego i srebrnej pagody.
Ustawiamy się w kolejce po bileciki, bo sporo osób tak jak my chce zobaczyć kompleks po przerwie. Po zapłaceniu 12,5 $ za dwóch idziemy zwiedzać. Pałac jest przepiękny i bardzo okazały. Przepiękne są też ogrody. Troszkę tylko nie pasują do tego miejsca asfaltowe i betonowe alejki. W srebrnej pagodzie wystawione są różne przedmioty z ceremonii koronacyjnej króla. Co ciekawe cała podłoga wyłożona jest srebrnymi płytkami? Niestety tylko gdzie niegdzie są one odsłonięte. Całość gdzie chodzą zwiedzający jest przykryta dywanami, pewnie żeby się nie wycierały. Po zwiedzeniu całego kompleksu robimy sobie jeszcze spacerek pod pomnik niepodległości, co by cyknąć parę fotek. Jako że pomnik jest niedaleko ambasady Birmy postanawiamy pójść i przypomnieć się z naszymi wizami, a może są już gotowe? Niestety nie są, ale dostajemy info, że jutro od 9 będą gotowe. Cieszy nasto niezmiernie. Jeśli tak będzie nie stracimy dnia i będziemy mogli załapać się na ostatni autobus o 12.30 do Siem Reap. Po takim spacerku nie chce nam się już iść, zwłaszcza, że to od naszego miejsca zamieszkania około 6 km. Łapiemy kilka tuk tuków i w końcu udaje się nam znaleźć takiego, co za 1,5$ nas zawiezie. Rozkładamy się wygodnie i podziwiamy miasto. Strasznie lubimy jeździć tuk tukiem.
Wieczorkiem tradycyjnie już kilka partyjek bilarda, sok z lemona i spać