Dziś śpimy do 9. W końcu nam się należało. Hotel musimy opuścić do 12 wiec szybko zjadamy śniadanie i idziemy na plaże poskakać jeszcze troszkę na falach. Fale są w tym miejscu niesamowite. Zabawa z falami schodzi nam do 11. Potem szybko do hotelu. Szybki przyrznic i pakowanko. O 11.55 jesteśmy w recepcji gotowi się wymeldować. Płacimy za ten całkiem niezły hotelik tuż przy plaży 9$ za noc. To bardzo dobra cena. Mogliśmy jeszcze wziąć pokój bez łazienki za 8 $ ale stwierdziliśmy że za taki luksus możemy dopłacić dolara. Zostawiamy bagaże w w recepcji i udajemy się na miasto co by zobaczyć to co nam jeszcze zostało do zobaczenia. Na początek świątynia. Jako że mamy sporo czasu to idziemy tam piechotą. Jest ona oddalona o około 5 km od naszego hotelu, ale to nie problem. Idziemy sobie plażą. potem dopiero skręcamy w stronę miasta. po pewnym czasie widzimy już świątynię która leży na drugim brzegu rzeki. Na szczęście jest i most w pobliżu.
Świątynia przypomina nam swoim wyglądem ruiny które oglądaliśmy w My Son. Po zwiedzaniu na powrocie zahaczamy o muzeum Pasteura który podobno w tym miasteczku odkrył proces pasteryzacji. Po wyczerpującym popołudniu udajemy się jeszcze na lody do naszej knajpki na plaży i zostajemy tam do zmroku. W oczekiwaniu na pociąg przed wyjściem z hotelu zażywamy jeszcze internetu łapiąc jakąś niezabezpieczoną sieć WiFi.
O 20.00 stwierdzamy że nudno nam dlatego postanawiamy na dworzec udać się piechotą. Pakujemy na siebie plecaki i ku zadziwieniu recepcjonisty udajemy się w kierunku dworca. Zanim jeszcze wyszliśmy dwu krotnie zostaliśmy zapytani czy aby na pewno nie chcemy taxi bo do dworca jest bardzo daleko bo około 4 km. My odpowiadamy że na pewno i wyruszamy.
Po 45 minutach marszu, lekko zmęczeni docieramy na dworzec. Takie zmęczenie dobrze nam zrobi bo łatwiej będzie zasnąć w pociągu. Po tym jak już zajęliśmy nasze miejsca w pociągu, prawie natychmiast zasypiamy. Budzimy się tuż przed Sajgonem