Dziś sylwester chińskiego nowego roku. Chorujemy po imprezie. Dochodzimy do wniosku że bohaterowie "Misia" mieli rację. Ruda wóda na myszach jest paskudna i trzyma dwa dni. Od tej pory wprowadzamy moratorium na ten trunek.Tak naprawdę dzień zaczyna się dla nas od 17. Zwlekamy się na obiad. Potem ogarniamy się i idziemy na miasto. Odwiedzamy mauzoleum, zapalamy kadzidełka i przemieszczamy się nad jezioro gdzie będzie impreza. Po drodze obserwujemy jak miejscowi puszczają papierowe balony na gorące powietrze. Wygląda to tak że do papierowej czaszy czaszy przymocowany jest gałganek nasączony olejem. Następnie to podpalają, od tego ogrzewa się powietrze i balonik startuje. Na początku strasznie się nam to podoba, a potem dowiadujemy się o zagrożeniach. Taki balonik kiedyś musi spaść i czasem gałganek pali się nadal. Do końca imprezy raz na jakiś czas spoglądamy w niego sprawdzając czy nic nie zakłóca naszej przestrzeni powietrznej. Powoli żegnamy odchodzący rok szczura i przygotowujemy się do powitania roku bawoła.
O północy oglądamy trwający 15 minut pokaz sztucznych ogni przygotowany przez armie wietnamską. Ulice są ładnie udekorowane lampionami, drzewa podświetlone i gdzie niegadzie widać smoki z kwiatów. Około 1 w nocy jest już po zabawie wszyscy się rozchodzą do domów. My wsiadamy w taksówkę i jedziemy do wujka Toniego. W Wietnamie jest taki przesąd że w nowym roku powinien w odwiedziny przyjść do ciebie ktoś którego znak roku urodzenia jest szczęśliwy dla gospodarza i roku który właśnie nastał.
U wujka jesteśmy uraczeni kolacją na podłodze. Jedzenie jest super a i alkohol polewany z plastikowego kanistra jest niczego sobie. Przypomina nam tą wódkę ryżową z dodatkiem wiśni jaką piliśmy pierwszego dnia.
Wieczór kończymy około 3 nocnymi przejażdżkami na skuterze. Tym razem to ja Toniego odwożę do domu.