Pakujemy się w 2 taksówki i jedziemy do Le Mat, miasta obok które słynie właśnie z potraw z węża. Wchodzimy do restauracji. Wszędzie węże. A to w karafkach, a to w akwarium, a to w workach na podłodze. Rodzina wybiera co będziemy jeść. Jakieś targi. W końcu wybrany zostaje 1,2 kg osobnik. Jak się dowiadujemy z tłumaczenia wynika że jest to wąż koński. Przynajmniej tak twierdzi Toni :) a on ostatnio nas troszkę podpuszcza. Na naszych oczach, wąż jest ogłuszany wprawnym walnięciem o podłogę. Następnie wycinają mu serce. Ściekającą krew i serduszko lądują w karafce z alkoholem. Następnie wycinany jest woreczek żółciowy. Następnie jego zawartość też jest mieszana z alkoholem. Całość jest mieszana i ląduje w naszych kieliszkach. Gość honorowy ma możliwość wypicia pierwszego kieliszka z bijącym jeszcze sercem. W naszym przypadku "zaszczyt " przypada Kermitowi bo nikt inny nie chce. Miejscowi twierdzą że te napitki bardzo dobrze robią na "pinga" (kto nie wie co to pinga, odsyłam do książek Cejrowskiego). My nie mamy żadnych problemów z funkcjonowaniem pinga, wręcz przeciwnie. Cierpimy na nad aktywność więc nie jesteśmy do końca z tego zadowoleni. Pod wódeczce dostajemy flaki z węza. Smakowo prawie nie różnią się niczym od naszych wołowych. Potem dostajemy pieczone mięsko. smak trudny do określenia ale dobre, nawet bardzo dobre. Potem na stole ląduję smażona skóra z żeberkami, smażony kręgosłup, sajgonki wężowe, zupa z wężową wkładką. Do popicia dostajemy jeszcze karafkę z wódką wężową. W butelce znajdują się wężowe kochones. Podobno ten wywar jest najlepszy na potencje. Na koniec dostajemy jeszcze zupę krem z tego co pozostało. Generalnie wszystko było bardzo smaczne, ładnie podane i mocno egzotyczne.
Dzień kończy się imprezą w naszym pokoju. Przyrządzona zostaje ryba od Ani i zaczynamy od Żubróweczki , Potem leci Jasiek Wędrowniczek czerwony, a potem czarny. Zabawa trwa do białego rana. Towarzyszy nam Toni, jego brat i tata.