Po kilku godzinach snu zostajemy zaproszeni przez rodziców Toniego na coś do jedzenia. Podczas kolacji dołączają do nas wietnamscy znajomi Toniego. Okazuje się że wszyscy znają język polski. Poznajemy Van An po naszemu Anię, oraz Funa którzy będą w późniejszym czasie nam często towarzyszyć. Okazuje się że na dziś wieczór Toni zabiera nas do restauracji na jakieś lokalne specjały. Udajemy się tam na skuterkach. Ruch uliczny jest niesamowity a jazda na skuterach jest emocjonująca, zwłaszcza jak się jedzie pod prąd albo na czerwonym świetle. Udało się jesteśmy cali i zdrowi.
Zasiadamy, a właściwie kucamy przy stole. Kelnerzy przynoszą potrawy i stawiają na środku. Tu nie ma porcji dla osoby je się po prostu z jednego talerza. Dla nas jako gości zostają zamówione pieczone wróble. Z pewną taka nieśmiałością zabieramy się do ich jedzenia. Odrywamy głowę z dziobem, a następnie powoli obieramy je z mięsa. Jest przy tym sporo zabawy bo wróbelek , niewielka istota nie niewiele do zaoferowania. Jego mięso okazuje się niezwykle delikatne i smaczne. Potem jemy już inne mnie zwariowane potrawy zapijając wiśniową wódką ryżową. Nie jest ona mocna bo ma tylko 27% ale ilość robi swoje. Co chwile pojawiają się kolejni znajomi i trzeba pić kolejne toasty. Na szczęście jesteśmy bardziej odporni na skutki "zmęczenia" niż mali Wietnamczycy. Wieczór kończy sie w salonie karaoke. Słuchamy jak znajomi Toniego śpiewają kocią muzykę. My nie możemy być gorsi. Wybieramy jakieś angielskie hiciory i też pokazujemy że Polak potrafi. Zabawa trwa do białego rana. Na powrocie zahaczamy o nocną uliczną jadłodajnię, zjadamy zupkę Pho i z pieśnią na ustach udajemy się na zasłużony odpoczynek. Jeszcze tylko wspinaczka na 4 piętro i kładziemy się spać