O 18.00 rozpoczynamy nasza podróż do Nha Trang. Nocny autobus okazuje się być fajną sprawą. Jest tu troszkę mało miejsca ale człowiek może się wyciągnąć. Jedynym mankamentem jest to ze siedzenia nie rozkładają się do pozycji leżącej tylko do jakiś 30 stopni. Wystarcza to na wyciągnięcie się ale jak ktoś lubi tak jak ja spać na brzuchu to są na to małe szanse, albo wygląda się jak kraćkający się bobas. Po całodziennym zwiedzaniu Hoi An jesteśmy zmęczeni i wykończeni słońcem dlatego dość szybko zasypiamy. Budzimy się czasem kiedy kierowca niemiłosiernie trąbi albo kiedy droga staje się tak nierówna że podskakujemy na naszych kozetkach. Około 23 mamy nocny przystanek w przydrożnym zajeździe gdzie posilamy się kanapkami z niewiadomo czym ale są smaczne. Ostatnio przestaliśmy już zwracać uwagę na to co jemy. Potrawy zaczynają się dzieli na 3 kategorie. Dobre i nam smakuje, Można zjeść ale żadna rewelacja oraz nigdy więcej. Kanapki należały do tej pierwszej kategorii. Posileni układamy się do ponownego snu. Budzimy się jeszcze kilka razy po drodze żeby sprawdzić na co tak trąbi nasz kierowca, i szczęśliwie docieramy o 6.00 do Nha Trang.
Jak najszybciej oddalamy się od dworca autobusowego gdzie naganiacze nie dają nam żyć. Cały czas słyszymy „Taxi sir?” albo „Motorbike mister?” oraz każdy chce nam pokazać miejsce do spania. Udajemy się do pobliskiego parku gdzie miejscowi zaczynają poranną gimnastykę na plaży. Ja zostaje przy plecakach a Paweł udaje się na rekonesans po hotelach. Po około 40 minutach wraca. Instalujemy się w wybranym przez niego hotelu. Po szybkim ogarnięciu się i złapaniu małej drzemki na prostych łóżkach udajemy się na miasto. Tam odwiedzamy napotkane centra nurkowe i decydujemy się na wybranie jednego z nich. W pakiecie za 30$ mamy transport spod hotelu, wypożyczenie sprzętu, dwa nurki i lunch na łodzi. Zwiedzając miasto napotykamy na piekarnię gdzie zaopatrujemy się w świeże pieczywo i mini pizze które to będą przez dwa kolejne dwa dni podstawą naszego wyżywienia. Po prostu przejadła nam się już wietnamska kuchnia i mamy smaka na coś rodzimego :) Znajdujemy też supermarket gdzie uzupełniamy po bardzo korzystnych cenach wszelkie braki spożywczo – kosmetyczne. Po tak wyczerpującym spacerku zalegamy na plaży i smażymy się jak naleśniki na brązowo. Już się nie możemy doczekać jutra kiedy to damy nura w Morzu Południowo – chińskim.